2006/2007 Australia

Australia

W Sydney spędziłem prawie tydzień. Długo za długo niż planowałem, zdaje się że aż za dobrze mi tam było. Muszę się przyznać że trochę odpocząłem, najpierw korzystając z gościny Pani Ani (serdecznie pozdrawiam), potem znajomych spotkanych w Indiach w zeszłym roku. Szczerze pisząc niewiele zobaczyłem tego Sydney, więcej poznałem ludzi. Większość czasu to imprezy, albo odpoczynek po. Wrażenie z miasta podobne jak po pobycie w Londynie. Wielki moloch, w którym chciałbym mieszkać tylko jeśli byłbym bogaty. Codziennie conajmniej trzy godziny w różnych środkach transportu, na ulicach wielka masa ludzi, osobiście ciężko mi się znaleźć w takich miejscach. Zacząłem doceniać Brisbane pełne przestrzeni, ścieżek rowerowych i świeżego powietrza. Oczywiście Opera House- cudo..

Eleine and Jean, friends who gave me a shelter in Sydney, thanks for that!!!

Melbourne

jedno z pierwszych zdjęć zrobione nowym obiektywem 17-40 L, w końcu dorobiłem się profesjonalnej dzieciny

Hitch-hiking thru Australian Outback, czyli autostopem przez pustkowia Australii

Moim celem na tej drodze jest Darwin. Zdjęcie zrobiłem w Port Augusta w miejscu gdzie zaczyna się autostrada Stuart. Do przebycia mam ponad 3000 kilometrów, czas 10 dni. 16 kwietnia mam wylot z Darwin do Jakarty. Na drodze wielka pustynia Australii, kilka mieścin, oraz Uluru, cel na tej drodze. Uluru, zwane również Ayers Rock, należy do jednych z siedmiu cudów świata jeśli chodzi o cuda przyroda. Jest to największy na świecie monolit (jednolita skała), ma wysokość 350 metrów, obwód prawie 8 km.

W momencie w którym pisze te słowa, jestem już w Alice Spring, dokładnie w połowie drogi do Darwin. Zdaje się, że gwiazdy wciąż nade mną czuwają. Dosłownie 200 kilometrów od miejsca, z którego zacząłem stopa spotkałem dziwną grupę ludzi. Jeden Australijczyk, Francuzka trzy Niemki i ich wielka Toyota. Zabrali mnie z jednego parkingu w okolicy Woomera i przez następne cztery dni jechaliśmy razem w stronę Uluru. Autostop to zawsze wielka niewiadoma oraz duża szansa na spotkanie niesamowitych ludzi. Dobry czas to był; spanie w buszu, czyli gdzieś w środku pustyni, ogniska, bbq (grill), dużo owczego mięsa oraz cudowne niebo z rozlaną drogą mleczną. Teraz zostało mi już tylko 5 dni i wciąż daleka droga do Darwin (około 1500km).

Są takie miejsca gdzie czuję się obecność Mocy. Kiedy wszedłem na Uluru (czego robić nie powinienem, nie jest to w zwyczaju Aborygenów) poczułem to dziwne parcie w piersi, siłę magii miejsca. Uluru przez tysiące lat było miejscem świętym dla Aborygenów. Obecnie zostało zamienione w wielką atrakcje turystyczną, Aborygenów nie widu ni słychu, za to turystów dosłownie tysiące.

Siedzę teraz w jednej restauracji w Alice Spring, za oknem grupy Aborygenów, siedzą na trawie, patrzą przed siebie, czekają wieczora. Większość z nich to alkoholicy, niepracujący, żyjący z zasiłku państwa. Zatrzymałem się na kampingu na obrzeżach Alice, tuż przy osiedlu Aborygenów. Miejscowi ostrzegają mnie, abym nie wracał w nocy. Kiedy wracam w nocy, słyszę śpiewy, krzyki, widzę ogniska, trwa alkoholowa orgia. W mieście kupuję od ulicznych aborygenów obrazki, czuję zapach alku. Aborygeni ludzie pustyni, jeden z najstarszych ludów świata, wrzuceni w miasta, wykorzenieni z własnej kultury. Ich twarze mają dziwną siłę wyrazu, większość z nich w naszym pojęciu piękna jest okrutnie brzydka. Mają wielkie głowy, szerokie nosy, nabrzmiałe policzki, wklęsłe oczodoły. Większość z nich w wyniku zetknięcia z cywilizacją zachodu, cierpi na choroby skóry i otyłość.

(15-04-2007) Ostatecznie do Darwin dotarłem szybciej niż planowałem. Muszę się przyznać, że ten stop były mega łatwy i mega szybki. Tylko w jednym miejscu czekałem ponad trzy godziny, ale nie stresując się za bardzo, po prostu siadłem na plecaku, czytając książkę i raz na trzy minuty (bo taka była częstotliwość pojawiającego się samochodu) machałem moją tabliczka. Droga okazała się bogata w indywidualności, było dwóch górników, marynarz, specjalista od anten radiowych, dziewczyny z Alice, ludzie, którzy pokazali mi niezwykłe rzeczy w ich pięknym kraju.

Glandambo: Populacja: 22.500 owiec, 2.000.000 much, 30 ludzi

słone jezioro, miejsce w pobliżu Woomeru, miasta gdzie Brytyjczycy dokonywali w latach 50′ próbnych wybuchów jądrowych, oraz testowali różnego rodzaju rakiety.

Devils Marbels Kolejne dziwne formacje na pustkowiu Australii. Tym razem wielkie kamienie, które po prostu zastygły w miejscu gdzie kiedyś była wielka woda.

Jimmi-Bush Tucker z Teenant Creek

Bush-Tacker to ktoś taki jak urodzony w bushu i wychowywany wśród aborygenów. Kimś takim jest Jimmi. Jest obywatelem Teenant Creek małej miejscowości w środku Australii. Każdego wieczoru daje mały show dla turystów którzy mijają to miejsce. Robi herbate z trawy bushu, grilla z ogona kangura (co jest przysmakiem wśród aborygenów), opowiada dziwne historie, sprzedaje tomik swojej poezji i boomerangi. Zakochałem się w jednym kawałku drewna Malga i kupiłem sobie pamiątkę z Australii, prawdziwy pół metrowy boomerang, idealny na podróż po Azji.

Uluru- Kata Tjuta

Kata-Tjuta

Uluru, święta góra Aborygenów

Uluru o zachodzie słońca


Śniadanie wielkanocne, Eastern Breakfast, Nick, Lena, Josephine, 2#Julians, Wojtek

Surfers Paradise – Byron Bay

Następny etap mojej podróży zaczynam od Australii. Mija powoli tydzień jak opuściłem Brisbane. Jak dotychczas pojechałem do Surfers Paradise odwiedzić moją japońską znajomą Yoko i do Byron Bay, miejsce które chodziło po mnie od miesięcy. Oba miejsca są nad oceanem, oba słyną z cudownych plaż i warunków do uprawiania serfingu. Surfers Paradise to wielkie miasto, z wieżowcami położonymi tuż nad oceanem, jedno z najszybciej rozwijających się centrów biznesu w północno-wschodniej Australii. Byron Bay, to mieścina słynąca z klimatów hippisowskich, skupiająca tysiące plecakowców (czułem się jakbym był Niemczech). W obu miejscach próbowałem serfingu. Skotłowało mnie strasznie, na desce nie stanąłem, ostatecznie pływałem na body-board. W Byron udało mi się zobaczyć delfiny, które podpływały tuż pod czekających na falę serferów, skupiały się w grupach, łapały falę naśladując serferów, wyskakiwały w powietrze, niesamowite wrażenie.

Modern Art Gallery, Brisbane

Aboriginal Art

Majaczące w oddali wieżowce Surfers Paradise

Byron Bay

Yoko

Yoko and Chisoto (See U In Japan Girls..)

Paweł and me

Już tylko kilka dni w Brisbane. Cztery i pół miesiąca minęło. College skończony, chata i praca wypowiedziana. W piątek zaczynam podróż… Stawiam przed sobą pewne wyzwanie, w zasadzie tylko jedno; otworzyć na całego zmysły na świat no i strzelać lepsze foty..

Planować podróż to przyjemne zajęcie. Wziąłem dzisiaj do ręki atlas i zacząłem wodzić palcem po mapie. Gdzie by tu pojechać? Nowa Zelandia, Japonia, Tybet, Mongolia, a może Kazachstan, na pewno Indie, Bangladesz, Pakistan, a może Izrael, Syria, Egipt… Nie robię konkretnego planu, czuje że podróż sama się ułoży, wiem że spotkam ludzi, którzy zmienią wizję którą mam teraz. Powoli jednak zaczyna mi się układać w głowie. Do wyjazdu mniej niż trzy tygodnie, już zaczynam zacierać ręce. Stęskniłem się za drogą, a może inaczej mówiąc za fotografią w drodze. Wczoraj poszedłem na kolację ze znajomą z Japonii. Yoko spytała dlaczego podróżuje. Moja odpowiedz była mniej więcej taka. Podróż otwiera moje zmysły. Podróż skupia na poszukiwaniu Piękna, jak je uchwycić, jak je przeniknąć. Jest takie powiedzenie słyszę, ale nie słucham, patrzę ale nie widzę. Ile było tych chwil kiedy patrzę i Piękno aż krzyczy do mnie, a ja go nie dostrzegam. Budzę się jakby ze snu i myślę jak to możliwe że tego wcześniej nie widziałem. Podróż to ciągłe otwieranie się na świat, na ludzi, poszukiwanie nowego, chodzenie dziesiątki kilometrów, tylko po to, aby uchwycić moment, refleks światła, niezwykłą twarz, słuchać historii nieznanych ludzi, być bliżej. Podróż jest jak randez-vouz, gdzie czar i rzeczy niezwykłe zdarzają się każdego dnia.

Ostatnie trzy tygodnie były istnym szaleństwem. Pracowałem od 50 do 60 godzin w różnych miejscach, do tego college. Stało się to co powinienem przewidzieć. Niedziela, koniec tygodnia, godzina 8 rano, w restauracji piekło, busy jak nigdy, w mojej sekcji 6 stolików, rotujących co chwila nowych klientów. No i zacząłem robić błędy. DCM, ang skrót Dont come on Monday, co innymi słowami znaczy: zwolniony. Smutno mi się zrobiło. Pracowałem w tym miejscu od trzech miesięcy. Mój pobyt w Brisbane jest związany z tym miejscem. Mam już inną pracę, pieniądze podobne , atmosfera plastikowa, to już tylko trzy tygodnie, więc się specjalnie nie przejmuję. Już wkrótce zaczynam nowy rozdział mojej podróży. Droga coraz bliżej. Powoli zaczynam przygotowania..

„If your picture aren’t good enough , you are not close enough” – Kappa
Oglądałem wczoraj „War Photographer, film o jednym z najlepszych współczesnych fotografów wojennych James Nachtwey. Oprócz poruszających zdjęć, film był dla mnie lekcją fotografii, inspiracją do … sam nie wiem do czego. I znów potwierdza się prawda, że aby zrobić krok do przodu, niezbędny jest nauczyciel, samo-autorytatywność bywa ograniczająca.

Brisbane

Brisbane jak i ja sam wydaje się ostatnimi czasy dziwne. To co się pojawia to rzeźby, puste ulice, znaki zapytania na które nie ma odpowiedzi.

to zdjęcie zdaje się może zrozumieć tylko jedna osoba

Myanmar B&W. Kilka zgub z zeszłego roku, więcej zdjęć i historie birmańskie na blogu „Myanmar”. Zapraszam

Od ponad miesiąca próbuję wyselekcjonować jakiś sensowny materiał z tego roku. Nowa strona w przygotowaniu. Ciągły brak czas i trudności w spotkaniu się z ludźmi którzy mogą pomóc spowalnia czas pracy. Przeglądałem dzisiaj archiwa indyjskie, znalazło się tam kilka, na które wcześniej nie zwróciłem uwagi. Jedno z nich naprawdę mi się podoba..

Varanasi 2003

Dla Wszystkich Przyjaciół i Ludzi zaglądających na tą stronę Wesołych Świąt.

Aborigine

Howard out !!!

Street Theater

Brisbane

Już prawie miesiąc w Australii, pomyślność wciąż sprzyja. Mam prace, którą chciałem mieć, znalazłem miłe mieszkanko, dobrzy ludzie do okoła, szkoła którą wybrałem mile mnie zaskoczyła możliwością praktycznego wykorzystania. W tym idealnym opisie jest tylko jeden defekt, tak na prawdę nie robię tego co chce robić. Już kilku ludzi może zauważyło, że moje życie koncentruje się wokół fotografii, chodzenia z aparatem, szukania smacznych kąsków. Ten czas jest przygotowaniem do następnego wyjazdu, zbieraniem funduszy na wymianę sprzętu. Dobrze jest popracować, już zaczynam tęsknić za tym co kocham a więc za Drogą i odkrywaniem tego co nieznane we mnie i na zewnątrz.

Mojego bloga traktuje jako pewną archiwizację zdjęć. Ostatnio nie wiele zdjęć robię, za dużo pracy, więc stąd tak rzadka częstotliwość aktualizacji. W Australii zostaje do maja, potem kończę Azję. W styczniu powinna powstać strona flashowa, która będzie prezentować i opowiadać moje najlepsze fotohistorie..

Zainteresowanych warunkami życia w Australii, chętnie udzielę rady (co, jak, gdzie i za ile).

Kilka zgub z zeszłego roku. Jestem na etapie przeglądania materiału… Mam nadzieje, że do Nowego Roku będzie gotowa.. Tych zgub jest cała masa więc powklejam na dniach więcej..

Brisbane

Od kilku dni jestem w miejscu do którego przymierzałem się prawie od pół roku. Miejsce to wybrałem ze względu na różnych Australijczyków, których spotkałem w Azji i dla których jest to dom, albo miejsce które po prostu lubią. Niestety z żadnym z nich nie mogę się spotkać bo albo ich nie ma na kontynencie albo adres mailowy nie działa. A miejsce okazało się przyjemną mieścina jednak oddaloną od oceanu o 100 km (godzina samochodem, wczoraj sprawdziłem.., niezłe fale).

Jak niektórzy wiedzą pierwsze dni w Australii były dla mnie dość zagadkowe, wpadłem w stan rzekłbym paniczny. Wszystko przez opłaty jakie muszę ponieść, aby zacząć studia, dostać wizę i pozwolenie na pracę, są to kwoty dość wysokie. Dzisiaj jest poniedziałek minął dokładnie tydzień od kiedy jestem w Australii. Wczoraj już byłem w pracy, dzisiaj w szkole, jutro muszę znaleźć mieszkanie na najbliższe miesiące. Zacząłem studia w collegu jak ładnie się to nazywa Diploma of Business – Management and Marketing Fundamentals. Po 10 tygodniach studiów, dyplomu żadnego nie dostanę , ale jakiś tam certyfikat na pewno.. W szkole mi się podoba, studia będą jak sama nazwa sugeruje o zarządzaniu, marketingu, komunikacji w biznesie.

Jeśli chodzi o pracę specjalnie się nie naszukałem. Wszedłem może do 4 restauracji, zostawiłem trzy cv. Szukałem w tych tzw poshy, stylish, aby były drogie i z dobrym menu. Znalazłem coś dla klasy średniej+, może nie najdroższa w mieście, ale przyjemna. Ładny czerwony design, elegancko podawane jedzenie, stawka godzinowa nienajgorsza, do tego tipy. Wczoraj byłem na treningu, jutro odpowiedź czy mnie biorą czy nie, mam nadzieje na dalsze shifty. Poza tym mieszkam w hostelu, w sali 15 osobowej, koleś pode mną mówi po nowo-zelandzku z akcentem irlandzkim, śmierdzi i cały czas się drapie. Ma mnóstwo włosów na ciele, i jak słyszę to tarcie włosia o paznokcie, krew mnie zalewa. Wczoraj w nocy potknął się o moje croksy (buty) i zepsuł mi gumiaki i jeszcze miał problemy w związku. Muszę coś szybko znaleźć, wyprowadzić się z tej nory, znaleźć własny kąt. Najbliższe miesiące zdaje się będą pod znakiem dolara, a więc jak najszybciej i jak najwięcej.

Tęsknie za zdjęciami, noszę ze sobą aparat, jak spoglądam przez wizjer, umysł mi się relaksuje, skupia, uruchamiają się zmysły które kształciłem przez ostatni rok. Nie widzę wiele, nie szukam, nie walczę o zdjęcia, będąc w relacji ze światem bardziej ustawiam rzeczywistość wokół siebie i w sobie, dużo szumu w głowie. Ale gwiazdy święcą nade mną i czuje że któraś czuwa..

Tutaj coraz cieplej, lato nadchodzi, święta na plaży..

Darwin

O godzinie 2 10 wylądowałem w północnej Australii, w Darwin. Australia powitała mnie przesłuchaniem w pokoju pełnym luster weneckich o temp. 15 stopni. Zmarzłem. Najpierw zostałem dokładnie obwąchany przez czworonożne, potem przetrzepali mój bagaż, zamknęli w pokoju przesłuchań, zaczęli śledztwo; ile, dlaczego, po co, a przecież mówiłeś coś innego. Przesłuchanie trwało 3 godziny, a wszystko w około definicji pracy. Na początku interview powiedziałem, że jestem fotografem i sprzedaje zdjęcia przez internet, chciałem podeprzeć swoją sytuacje materialną, że niby mam dochody. A oni, że to przecież praca, a ja na prace zezwolenia nie mam i dlatego zamierzają mnie deportować. A im że to nie praca, tylko hobby i ja przecież i może future photographer i całkiem free lance, moja strona to zwykły blog, więc niech nie robią jaj. Już wyciągnęli papiery z wnioskiem o unieważnienie mojej wizy i wysłanie mnie najbliższym samolotem tam skąd przyleciałem. Zabawne, 4 nad ranem, nie spałem od 20 godzin, lot, jak zwykle emocjonalnie mnie wykończył, do tego próba skonstruowania samoobrony. Muszę się przyznać, że się nie przejąłem specjalnie widokiem papieru o unieważnienie, najbardziej w tym wszystkim rozbawił mnie jednak powód. Napisali coś w stylu, że przyjechałem do Australii, aby robić zdjęcia i następnie je sprzedać. Już zacząłem myśleć o kotlecie mamusi, soku z marchwi, jaki bym ukręcił, przyjaciół których odwiedził, dziewczyny które ucałował, no ale byłem dość przekonujący i jednak mnie wpuścili.

Australia, ogromni twardzi biali, dziwnie im z buzi patrzy, chłopaczki w billabongach, aborygeni; schorowane ciała, nadchodzące lato, gorąco, biali na ulicach, azjatów prawie nie ma, a ja chyba wolę patrzeć na żółtych, plecakowcy zupełnie inni, nudelsy tylko z paczki, na śniadania tosty- constapation, w sklepach to samo co w Anglii, mówią dziwnym angielskim, ale łapię.., czasem zaglądam w portfel i niby mam , ale jakoś szybko schodzi, cena ziemniaków od 6pln, kilo arbuza, banana 10pln, miejsce w sali sypialnej 40pln, musze szybko znaleźć pracę…

Australia, państwo kapeluszników (ten temat jeszcze się pojawi)

en_GBEN