Psy indyjskich miast turystycznych

W dzień, gdy upał przenika najgłębsze tkanki skóry, gdy słońce pali żarem – śpią. Rozproszone przepływającą tam i  z powrotem ludzką masą są niemal niewidoczne. Ożywają z nadejściem chłodu nocy. Kiedy tłum przechodniów rzednie, zanika niemal, one pozostają na opustoszałych ulicach, nagle bardzo liczne łączą się w hordy i przestają być tak przyjemnie bezwładnym elementem krajobrazu. Indyjskie psy żyją nocą.foto Edyta Moczulska

Panuje tu czysta hierarchia siły. Młode, zdrowe, silne psy są dobrze dożywione, ich ogony pewnie pną się ku górze, ich postacie rysują się na czele nocnych watah, ich zęby pewnie tną słabsze ciała psów starych, chorych, słabszych, tych, które walczą gorzej się. Stare znają bezlitosne zasady tutejszej egzystencji, małe się ich uczą.

Czasem w labiryntach wąskich uliczek można usłyszeć zrozpaczony skowyt szczeniaka, można zobaczyć jego rozdzierane do krzyku malutkie szczęki, płacz zranionego stworzenia. Skomlą tylko małe psy, nie nauczone życia naiwnie myślą może, że ktoś zareaguje na ich ból. Stare i chore psy milczą, nieme wloką swe chude ciała z kąta w kąt, od rynsztoku, do rynsztoku wyciąganą gnijące tam resztki, najgorszym ścierwem próbując przedłużyć swoją egzystencję.

Dzieci zaś bawią się ze zdrowymi szczeniakami, ciągają za uszy zdrowe silne psy. Jakby wszystkie należały do każdego z tutejszych mieszkańców, jakby znały smak jego pieszczot, jego kija i kamienia – czują respekt.

Psy indyjskich miast turystycznych nie lubią turystów. Z reguły ich ignorują. Zazwyczaj ich nie ruszają, czasem tylko obszczekają powstrzymywane rozbawionym hinduskim głosem, podejdą cichutko z tyłu, musną nosem idącą dłoń i zawarczą znienacka, może dla draki, może z żywej niechęci.

Omijam je z daleka.

Obserwuję zależności nie mogąc pozbyć się porównań z ludzkim światem indyjskich miast turystycznych.foto Wojtek Wójcik

One Comment

  1. Olga kozawazji

    nie zapomnę dwóch akcji z psami w Indiach.
    1. Varkala Beach o 3 w nocy, wyszliśmy ze spóźnionego parę godzin pociągu, tuktuk zawiózł nas na nie tę co chcieliśmy stronę siedliska, więc nocą szliśmy ponad godzinę, aż w końcu od gromadzących się i nawołujących po okolicy psów wybawił nas wracający z pracy do domu taksówkarz. jednak wyrzucił nas nie nad samym klifem gdzie zmierzaliśmy, a kilka uliczek wcześniej. nigdy nie zapomnę błyskawicznego podskoku adrenaliny gdy kątem oka zobaczyłam biegnące na nas, wyszczerzone, skoncentrowane na ataku psy, gdy przed nami była tylko ciemna ulica, błoto i noc. plecaki straciły wagę, a nogi leciały. dobiegliśmy jakimś szalonym pędem do oświetlonego domku, po czym zorientowaliśmy się że psów nie ma. UFFFF! to było jak darowanie życia… w końcu trafiliśmy do bambusowych chatek parę metrów dalej (niespodziewany happy end.)
    2. Bodhgaya, gdzie idący za mną pies najwyraźniej był tak głodny, że moja łydka skojarzyła się z ciepłym świeżym kąskiem do capnięcia. na szczęście ekspresowo poprosiłam o pomoc blisko idącego Hindusa, który wystarczy że się schylił ku ziemi, udając że bierze kamień. proste i skuteczne, prawda?

    wnioski: lepiej unikać. lepiej nie włóczyć się nocą samemu gdy psy nawołują. lepiej zawsze mieć przy sobie rozkładaną parasolkę (w sytuacji 1 to nas wybawiło we wstępnej fazie psiej ofensywy). lepiej udawać że podnosisz kamień i rzucasz w psa. lepiej pokazać że się jest pewnym siebie.

    Edytko, Twoje pisanie ewidentnie wzbudza we mnie wspomnienia. dziękuję. 🙂

Dodaj komentarz

pl_PLPL