Dwa dni temu stanęłam nad Gangesem. Wielki Ganges, święty Ganges, Ganges ściek. Rzeka – matka, rzeka życie – i nawet coś w niej żyje – tak twierdzi Wojtek – nie miałam szczęścia zobaczyć, miałam szczęście nie odczuć. Wielu się w niej kąpie, bo taka kąpiel święta jest. Poza tym jednak, poza cudownymi wierzeniami i piękną otoczką kolorowych rytuałów odprawianych przez wypomadowanych braminów, poza nadzieją w oczach niektórych zanurzających swe czyste ciała w zielonej wodo – mazi jest brud i bieda słaniająca się z głodu, bieda żebrząca, błagająca, oszukująca, kradnąca, wykorzystująca. A nad nią amerykański luz, japońskie fotografie, turystyczna ślepota i polskie : „czego on chce…”. Ignorancja goni się z nędzą w nierównym wyścigu.Moje Indie są na razie piękne w domyśle, piękne nie do końca, piękne inaczej. Od dwóch dni zwiedzam wąziutkie uliczki Varanasi. Właściwie tunele, nie uliczki, gdzie wzdłuż szerokich na 1-2,5m przejść pną się kilkupiętrowe… hmmm… kamienice… powiedzmy. Gdzie ludzie mijają się z krowami i motorami, gdzie często najmniejsza wnęka kryje jakąś głowę sprzedającą cukierki, papieroski biri, zeszyty, kadzidła, perfumy, pamiątki, koraliki i … inne
cuda. Gdzie zapach kadzidła, olejków zapachowych miesza się z zapachem curry, gotującego się mleka, spacerujących, dobrze dożywionych krów, chudziutkich hindusów i szlamu co dzień spłukiwanego do bardziej lub mniej wartkich dziwnobarwnych rynsztoków. Gdzie ponad tłustą bryłą bezosobowych budynków pną się
do góry resztką sił szczyty pięknych misternych świątyń i świątynek, czasem działających, czasem zawieszonych szmatami i resztkami worów, gdy służą za czyjś dom. Gdzie resztki wspaniałej, zdobnej, misternej architektury dadzą się dostrzec czujnemu spojrzeniu.
To miejsce turystyczne, choć pierwsze, w którym odnajduję się czasem. Bo nie tylko biali są tu przyjezdni, przeciwnie, stanowią odsetek. Piękne hinduskie panie i szanowni panowie, dzieci i podrostki z całych Indii odbywają tu pielgrzymki. Ubierają piękne stroje, czeszą gęste czarno – granatowe włosy, uczestniczą w świętych rytuałach, kupują błogosławione mleko in „good price”, „best quality” i czczą kwiatami rzekę matkę i kupują, kupują, kupują i jedzą – j ak na turystów przystało.
Pomimo wszystko ładnie tu i kolorowo i czasem nawet zabawnie. Czasem można bezinteresownie z kimś porozmawiać i wtedy widać jak mili ludzie tu żyją, jacy przyjaźni i jaki miły szeroki uśmiech mają w odpowiedzi na uśmiech. Wtedy jakoś tak mi nieprzyjemnie w środku, że przesadną natarczywość zbywam niekiedy,
w chwilach zniecierpliwienia ,polskim głuchym burknięciem „czego…”
Edytka, w związku z tym co napisałaś życzę Ci wytrwałości, by przebrnąć przez barierę interesowności ludzi których tam spotykacie i żebyś miała szansę dotrzeć do prawdziwego uśmiechu w każdej z tych osób. …amen 😉
Może na pamiątkę słoik wody z Ganges.Z ciekawości zaniosę do sanepidu. 🙂 Pozdr i miłej wycieczki.
Nadrabiam zaległości w czytaniu Waszego bloga i byłam ciekawa czy byliście właśnie w Varanasi. Już wiem, że tak 🙂 Wojtek już kiedyś o tym miejscu opowiadał. Wiele innych opinii słyszałam od kolejnych osób. W necie wiele filmów o rzece Ganges i tym miejscu śmierci. Dziwnie się robi jak się o tym myśli. Ne rozumiemy – my ludzie cywilizacji ich tak urzeka. Oni pewnie by to samo pomyśleli o naszej święconej wodzie. Jedynie jest czyściejsza.
Jestem ciekawa innych wrażeń z tego miejsca. Tych, o których się nie mówi, gdy się nie widzi pewnych rzeczy.