Od pierwszego dnia w Chinach wciąż jakaś impreza. Wróciłem do piwa, palenia, tańców, stąd pewnie pewne osłabienie wrażliwości, brak weny i problemy, aby otworzyć się fotograficznie. W tym momencie jestem w Lijang, zamiast jechać na wschód w stronę Hong Kongu, wieje mnie na zachód w stronę Tybetu. Zachodni Yunnan (prowincja w której obecnie się znajduję) słynie z herbaty, gór, tradycyjnej chińskiej architektury, licznych mniejszości narodowych. Może dwa słowa o herbacie: klasyk Yunnanu to oczywiście Pu-erh, herbata czerwona. Każde miasto, które odwiedzam nabite jest sklepami z herbatą. Tutaj Herbata jest jak francuskie wino. Są gatunki, które pakuje się w odpowiedni sposób, aby wypić po 50 latach. W sklepach można znaleźć różne roczniki. Ja wożę trzy gatunki (osobiście lubię świeżą, a ten rocznik jest nie najgorszy). Powszechnym jest noszenie małych termosów, lub plastikowych butelek, w których parzy się herbatę od rana do wieczora. Też oczywiście mam swoją butelkę, którą zalewam kilka razy dziennie. Gorąca woda jest dostępna niemal na każdym rogu.
Jest jeszcze jedna rzecz która kojarzy mi się z Francją będąc w Chinach, są to wioski. Kilka dni temu wybrałem się na rowerze, aby zobaczyć jak żyją ludzie na wsi w tej części świata, jak dla mnie klimat jak w Dordonii, lub francuskiej Brytanii, kamienne domy, ciasna zabudowa, pola obsiane żytem, kukurydzą. Jedyną różnicą jest to że domy tak podobne do tych we Francji, mają chiński dachy wygięte w stronę nieba a ludzie zamiast wina sączą herbatę, palą tytoń przez wielkie wodne faję, grają w chińskie domino, a w ulicznych zakamarkach można znaleźć zioło, które tutaj jest tylko chwastem.
Tradycyjnie pierwsze co robię po przyjeździe do nowego miejsca, to znajduję nudelsy. Nawiasem pisząc zupa chińska, tj nudelsy były pierwszym słowem którego się nauczyłem, wciąż jedynym które potrafię rozpoznać i napisać w chińskiej kaligrafii.
W ostatnim tygodniu podróżowałem z jednym Japończykiem. Ken po 20 latach w zawodzie, pracując po 12 godzin w jednej z tokijskich firm, rzucił pracę i od trzech lat podróżuję po Azji. Do swoich planów na przyszły rok dorzucam Japonie i miesięczna pielgrzymkę po jednej z wysp ala europejskie Santiago de Compostela.
Jednym z ciekawszych przypadków ostatnich dni był Brytyjczyk ( adres jego strony internetowej:www.gostelow.crazygayonthebike.com ), który od ponad roku przemierza Azję rowerem! W planach ma jeszcze 18 miesięcy podróży w stronę Wielkiej Brytanii, przemierzając rowerem Chiny, Nepal, Pakistan, Iran, Kazachstan, Tadżykistan itd.
Wczoraj też spotkałem jedną Pauline z Francji, urocza kobieta, która natchnęła mnie, aby spakować plecak o 5 po południu i jechać na zachód szukać mniejszości, chodzić po górach i oczywiście pobyć w towarzystwie. Ona oczywiście zajęta (dlaczego mnie to nie dziwi, jak zwykle wszystkie fajne laski zajęte), nawet podwójnie . Historia niesamowicie zbieżna do tego co mi się przytrafiło rok temu. Ciekawe posłuchać jak to z drugiej strony. Ach te kobiece serduszka… Ten frajer też pojechał na miesiąc do Anglii… (historia naprawdę jest zbieżna)
Shaping Makret
chińskie kapelusznice
dental service
Chinese Domino
King Of The Bongo
Ken from Japan
DragonFly Party, jedna z lepszych imprez w jakich mi było dane uczestniczyć, dziki taniec wsród latajacych ogni do 5 nad ranem, zgadnijcie kto był królem na parkiecie
DragonFly