Dawno na mojej drodze nie czułem się tak blisko miejsca jak tutaj. Pierwsze odczucie po przyjeździe było dość oczywiste, jestem w domu, nie w tym jedynym oczywiście, ale w miejscu które energetycznie leży jak ulał.
Sapa to małe miasteczko w górach, otoczone polami ryżowymi na górskich tarasach. Ludzie zamieszkujący te rejony niby z wietnamskim paszportem, jednak mentalność zupełnie inna . Kapelusznice w mniejszości, prawie znikły z ulic. Tutaj dominują czarne mungi i czerwone chusty. W przeciwieństwie do Wietnamców, ludzie nie oszukują , oczywiście próbują sprzedać różne rzeczy i jest to czasem męczące, jednak dbają o swoją „twarz”. Nawiasem pisząc od czasów Bagan w Myanmarze, nie kupiłem tyle różnych dziwnych pamiątek. Dawno też żaden naród (powinienem napisać mniejszość narodowa) tak mnie nie zafascynawał. Setki kobiet, mężczyzn w swoich tradycyjnych strojach. Miejsce na fotografię wymarzone. Pierwsze co zrobiłem po przyjeździe to znalazłem swoją zupę. Market pełen zupkiarek, konkurencja spora, jedna z nich robi nudelsy z kiełkami, tofu i bambusem, więc wybieram tą. Tam poznaję brygadę Monkey. Cztery dziewczyny, cztery młode czarne mungi sprzedające souveniry, niesamowite młode kobietki z taką nadpodliwością i hiper-aktywnością że po trzech godzinach bujanie się po ulicach sapy, wysiadam, nie daje już rady, nie mam siły na kolejne zabawy i żarty z turystów. Wspaniali ludzie.
Dawno nie było mi tak smutno kiedy wyjeżdżałem, zostawiając za sobą niezwykłych ludzi, niezwykłe miejsca, które ledwo co poznałem. Moja wiza straciła ważność, muszę opuścić Wietnam. Dawno nie miałem jednak takiej pewności powrotu. Jeśli Wietnam (a może w przyszłym roku) to co najmniej dwa tygodnie w Sapie.
Z głębin mojego serca mogę powiedzieć: kocham to miejsce, to jak miłość od pierwszego wejrzenia, nie wiele było takich miejsc na mojej drodze.
A więc może za rok.
Sapa, second day
Brygada Monkey (You are the Best, Girls)
słynne tarasy sapy