31 lipiec, jestem jeszcze w Phnom Pehn, 7 rano, jem bagietkę, piję kawę, przede mną dwa autobusy oba do Wietnamu, jeden prosto do Sajgonu, drugi do delty Mekong, za 5 minut odjazd a ja wciąż nie mogę się zdecydować, wertuje biblie (lonely planet). Mam cztery tygodnie na Wietnam, wiem że to niewiele, ten kraj jest ogromny. Podejmuję decyzje:
Delta Mekong
Autobus jedzie do granicy, potem zmiana na łódź. Wracam więc na Mekong, prawie zapomniałem jak to jest być w obecności tej rzeki. Mekong jest ogromny, w Laosie ma 200-300 metrów szerokości, tutaj w delcie około 800 metrów. „River of nine dragon”, rzeka dziewięciu smoków, która u swojego ujścia rozdziela się na dziewięć wielkich rzek. Delta Mekong jest jedną z największych na świecie (po Amazonce). Moim celem jest miasto Chau Doc, miejsce które słynie z pływających domów, oraz hodowli ryb (znajdujących się pod pływającymi domami!)
O Wietnamie krążą złe opinie , spotkani turyści mówią, że Wietnamczycy oszukują na potęgę, że trzeba się ostro targować, że mają osobne menu dla turystów itp. Przygotowuję się, przechodzę przyspieszoną wietnamizację, znajduję wietnamczyka (albo on znajduję mnie) uczę się podstawowych zwrotów: dzień dobry, ile kosztuje, za drogo, raz, dwa, trzy, dobre, piękne, foto, dziękuję, do widzenia. Jestem gotowy.
jak widać kapelusznice to dziarskie kobiety w odlotowych ciuszkach
Wietnam, tak inny od Kambodży; Wietnam państwo kapeluszników. 50% kobiet nosi na głowie ten znany azjatycki bambusowy kapelusz w kształcie trójkąta. Idę na targ, kapelusze są wszędzie tworząc symetrię w zakrzywionej przestrzeni, nie jestem onieśmielony, ja mam swój, całkiem inny. Ja patrzę na ich, oni na mój, inny bo z innego kraju, „mój kapelusz jest z Myanmaru” (my szaapo from myanmar), odpowiadam z dumą jeśli pytany.
Od czasów Angkor budzę się o świcie, około 6am. Biorę prysznic, idę na śniadanie. Oczywiście „pho”, zupa, z nudelsami, kiełkami sojowymi, trochę warzyw, na ostro. Pocę się, szukam papierowych ręczniczków. Kończę zupę beknięciem i wielkim uśmiechem zadowolenia. Płacę 5000 dongów (0,3$), nie przepłacam, znam już wartość pieniądza. Pierwsze chwile w Wietnamie zaczynam od mojego ulubionego miejsca: od targu. Kapelusze czarują mój poranny umysł, do tego nowe snacki, nowe owoce które pierwszy raz widzę na oczy. Próbuję ryżowe ciasteczka, obślizgłe owoce, robię zdjęcia sprzedawczyń. Przyjeżdżający turyści, to głównie zorganizowane wycieczki z Francji, więc czasem widzę gęsiego, poza tym nie widzę falanga, ludzie są nadzwyczaj przyjaźni, nie mam siły odpowiadać na wszystkie hello, nie mam siły wejść do każdego domu. Skręcam w zaułek gdzie sprzedają ryby, na rzece kilka łódek z targującymi się kapelusznikami, wołają mnie. Wskakuję na łódź, po chwili jestem już na rzece, płynę nawet nie wiem dokąd. Dwie kobiety z torbami pełnymi owoców, ryb, okazuje się że rozwożą towar do pływających domów. Na rzece łodzie, takich jeszcze nigdzie nie widziałem, piękne symetryczne kształty refleksujące w wodzie, robię zdjęcia, ciekawe, jednak nie jestem zadowolony, nie ma światła, niebo zachmurzone na potęgę. Po drodze pływająca stacja benzynowa, zatrzymujemy się aby zatankować. Płyniemy dalej, panie zatrzymują się od czasu do czasu, aby zrzucić towar. Dobijamy do brzegu, zeskakuje aby zobaczyć jak żyją ludzie na wiosce w tej części świata. Pierwsze co widzę to szczury, szczury w klatkach, hodowle szczurów, obok pani z tasakiem ucina głowy, nóżki, ogon, obok druga ściąga skórę, wrzuca do miski z lodem, szczur wygląda na pożywne zwierze, dużo mięsa. Okoliczne dzieci przyglądają mi się z ciekawością jakby nie widziały wcześniej falanga, ja im. Pani w łódce woła, abym wrócił do łodzi, wracam. Jest 9 am , jestem z powrotem na targowisku, czas na poranną kawę. Dobry ranek, pożywne powitanie Wietnamu.
widziane po drodze
kilka dni temu sprawdziłem pocztę na wp.pl, mam tam drugą awaryjną skrzynkę mailową, której generalnie nie używam, znalazłem wiadomość z lipca, najwspanialszą wiadomość roku, 8 lipca 2006, cielaki się ocielily!!!, nie mogę uwierzyć, nic nie wiedziałem o ciąży, nie wiem w którą stronę puścić energię. (justyna i tobias, przyjaciele z berlina mają dziecko, córeczkę Elleine)
smok szczęścia dla małego cielaczka