Najczęściej zadawanym pytaniem turysty przyjeżdżającego do nowego miejsca jest „co tu można robić, jakie są atrakcję?” Moją odpowiedzią na pytanie co można robić w Muang Ngoi jest: „hamakować, oczywiście!”. W Muang Ngoi spędziłem prawie 10 dni więc wiele turystów się przewinęło z tym samym pytaniem „czy coś jeszcze?” Hm, hamakowanie to esencja tego miejsca, jeśli tego nie potrafisz, wyjeżdżasz następnego dnia. Oczywiście lista tego „co jeszcze” jest długa jednak hamakowanie okazało się czymś do czego powracałem każdego dnia, przyjemnością którą zaczynałem dzień, rozkoszą na której kończyłem dzień oglądając gwiazdy. Mój hamak nie był super kanapo-hamakiem, jednak szybko się przyzwyczaiłem do jego cienkich nitek wbijających się w ciało. Stał się moim hamakiem z którego roztaczał się najlepszy widok na okolice, hamakiem na którym trawiłem „Zahira” Coelho.
Dla Asi Palacz
..”I believe in signs. After I had walked the road to Santiago, everything had changed completely: what we need to learn is always there before us, we just have to look around us with respect and attention in order to discover where God is leading us with respect for mystery: as Einstein said, God does not play dice with the Universe; everything is interconnected and has a meaning. That may remain hidden nearly all the time, but always know we are close to our true mission on earth when what we are doing is touched with energy of enthusiasm.
If it is then all is well. If not, then we had better change direction.”..
Paulo Coelho „Zahir”
Zauważyłem ostatnio ciekawą rzecz. Podczas mojej podróży szukam powtarzalności. Ta sama restauracja każdego dnia, kąpiel w rzece o tej samej godzinie, ten sam napój sojowy o poranku, ten sam hamak. Nazywam to podświadomym poszukiwaniem domu.
Któregoś dnia postanowiłem przesiąść się z hamaka do kajaka. 4 godziny wiosłowania pod prąd, 4 godziny czucia się jak Indiana Jones przemierzający dżungle w poszukiwania zaginionych cywilizacji. Ciągle obserwując powierzchnie wody, szukając najsłabszych prądów, przenosząc kajak w miejscach gdzie prąd był tak silny że nie dało się ruszyć z miejsca. Celem naszej wycieczki była mała wioska położona jak nam powiedziano 2 godziny w górę rzeki. Coś im się pomyliło ale nie było problemu bo za towarzysza miałem izraelską dziewczynę. (Do moich marzeń podróżniczych dorzucam Izrael.)
Adi studentka architektury z Jeruzalem.
Wygłodniali, zmęczeni, spaleni słońcem, szczęśliwi wyskoczyliśmy na piękną plażę. Wioska do której dotarliśmy okazała się nieprzeciętnym kąskiem. Była jakaś czystość w tym miejscu której nie potrafię do końca objąć. Jedna ulica, jedna avenue, wzdłuż której oprócz bambusowych chat zasadzone zostały palmy. Jasna glina, super ostre słońce. Bardzo ciekawe obrazy, no i oczywiście ludzie. To było jedno z tych miejsc które chciałem znaleźć w Laosie, mała, zapomniana wioska, w której ludzie żyją od pokoleń w ten sam sposób, w tym samym tempie, koncentrując swoje życie na uprawie roślin i połowie ryb.
by Adi
Pani młóci