Jestem jakiś taki podjarany. Przede mną Laos, jakieś 400 metrów, tuż po drugiej stronie rzeki. W ciele małe napięcie, długo czekałem na ten dzień, jakieś trzy lata. Od poprzedniego powrotu z Indii marzyłem o tej części Azji. Gadałem, planowałem, przekładałem, w końcu jestem. O Laosie wiem stosunkowo niewiele. Kilka lat temu przeczytałem w jakimś magazynie podróżniczym, że jest to jeden z najtańszych krajów Azji kraj który zachował wygląd sprzed lat, nie uległ dzikiej industrializacji i społecznej amerykanizacji. Podobny do Tajlandi, jednak do tej sprzed 40 lat. Laos kraj tysiąca słoni, kraj w którym czas się zatrzymał.
Kiedyś ktoś mi powiedział, że Laos należy do niebezpiecznych krajów (dzisiaj wiem że to bzdura). Jacyś znajomi znajomych, pojechali i podczas podróży pociągiem po dżungli zostali obrabowani przez zbrojną grupę, która sterroryzowała pociąg. Słuchając o takich rzeczach na spacerze pod poznańską operą, myślałem, no to mieli szczęście że przeżyli jednak w Laosie nie ma kolei. Faktem jest jednak, że w autobusach dla turystów można zobaczyć osobę security z kałaszem na ramieniu, co zastanawia.
Podczas dwudniowej podróży łodzią po Mekongu.
co tu pisać, uwielbiam to zdjęcie
Giganci
Większość plecakowców, których spotykam na swojej drodze po Azji południowo-wschodniej robi trzymiesięczną podróż podobną do mojej. W swojej ojczyźnie uważani są za niewiadomo jakich podróżników, tutaj to standard, nic specjalnego, dość rutynowa trasa . Jest to dziwna zbieranina ludzi, której towarzystwa szukam bo wiem że większość z nich to ci nieprzeciętni. Średnia wieku pomiędzy 23 a 30, studenci, ludzie na wakacjach, ludzie którzy rzucili pracę i pozwolili sobie na luźny rok czy dwa. Free-stylowcy idący z wielką wiarą w przyszłość. W tej dziwnej mieszaninie ludzi czasem można natknąć się na Giganta. Tak nazywam ludzi, należących do rasy supermenów podróżniczo-życiowych. Ludzi, których rozpoznaje po oczach, uśmiechu, modulacji głosu, energii. Ludzi, których podczas rozmowy chłonę wszystkimi komórkami ciała. Giganci to kamienie milowe na drodze, którzy potrafią zatrzymać na wiele dni, wskazać nowe kierunki, tchnąć wiarę w życie. Typowy Gigant to wielki zdobywca, człowiek który idzie swoją drogą, wytycza nowe szlaki, ma wysoko postawione cele (albo nie ma ich wcale), nigdy nie daje się zniewolić i samo przezsię lata wysoko ponad szarością. Czasem na mojej drodze spotykam takiego Giganta i czuję swoją pikusiowatą jakość, widzę jaka ogromna przestrzeń mnie dzieli i ile jest jeszcze do zrobienia. Wczoraj spotkałem jednego Giganta. Wywąchałem go po oczach. Dość azjatycka twarz jednak lśniące, jasne oczy; coś mi nie pasowało. Spytałem co oznacza jego tatuaż, bo zainteresował mnie polinezyjski design na jego przedramieniu. No i się zaczęło. Zamiast pędzić do Laosu szukać mojej kanadyjskiej energii , zostałem dzień dłużej. Profesjonalny fotograf, podróznik od ponad 10 lat, wieczny Nomad, jeden z tych który nigdy się nie zatrzymuję. (Do swoich marzeń podróżniczych dodaje Polinezje.) W ostatnich dwóch tygodniach spotkałem trzech profesjonalnych fotografów, byli to ludzi którzy zostawili ślad w mojej pamięci, ludzie na poziomie, który chciałbym kiedyś osiągnąć. Moje marzenia i ambicje rosną. Widzę ile jest do zrobienia, jak daleka jest droga. Kilka moich ulubionych powiedzeń: Keep it simple, Sillhuet always good, Fuck diploma, I dont take snaps I take picture, Try to be assistant, Internet marketing.
Milan Kundera w „Niewiedzy” pisze o matematycznym postrzeganiu przyszłości. Większość ludzi myśląc o długości swojego życia daje sobie około 70tki i na tej podstawie planuje życie. Kundera rozważa opcje co by było gdyby średnia wieku wynosiła nie 70 a 140 lat, jak byśmy wtedy żyli i planowali życie. Dużo ludzi w mojej przeszłości, mówiło nie mam czasu, to jest ten wiek w życiu że trzeba zacząć to i tamto. Jak wyglądałby świat gdyby nasze myślenie dotykało innych granic.